Strona 1 z 1

Zanim zaczniesz się ?bawić w wywoływanie duchów?, przeczytaj

: 01 gru 2011, 18:12
autor: Anienka
Zanim przeczytacie te świadectwo, chciałabym tu wspomnieć o moim pewnym doświadczeniu. Od dziecka byłam marzycielką i chciałam, aby ?mój ponury świat? stał się kolorowy. Nigdy jednak nie wywoływałam duchów. Czułam, że nie powinnam tego robić. Myślę, że mój Anioł Stróż tak mnie natchnął.

Nie będę jednak oszukiwać, że nigdy nie zajmowałam się magią. Najpierw namiętnie czytałam horoskopy, potem odprawiałam czary, rytuały. Nauczyłam się też wróżyć z kart klasycznych i tarota. Wykonywałam również medytacje buddyjskie. Tak się wciągnęłam, że nie byłam w stanie o własnych siłach tego porzucić.. Również literatura romans-fantasy zrobiła swoje. Trudno mi było żyć znowu ?w szarej codzienności?, skoro prawdziwa rzeczywistość była taka przykra. Byłam jednak tak ?zestarzała duchowo?, dosłownie czułam, ze jakaś część mnie umierała. A ja chciałam żyć, chciałam się cieszyć tym życiem. Doszły też napaści złego ducha. Nie tylko przez natrętne pokusy aż po myśli samobójcze, a również fizyczną postać demonów, które mnie dręczyły. Chciałam myśleć, że to nie dzieje naprawdę. Ale im bardziej chciałam tak uważać, tym gorsza ciemność mnie ogarniała. Chciałam wyjść z tej strasznej jaskini potworów. Rwałam się do Boga, a jednocześnie boleśnie odczuwałam jak wielka przespać dzieli nas. Przeżyłam bardzo dotkliwe Oczyszczenie. Wtenczas nie chciałam tego zaakceptować, czyli poddać się Woli Bożej w swej niedoli, ale w końcu dojrzałam i poznałam, że tamto udręczenie było dla mnie potrzebne. Teraz jestem wdzięczna Panu Bogu za to. I choć często muszę podejmować walkę z szatanem, to jednak wiem, że nie jestem sama. Zwycięstwo zawsze jest po mojej stronie. Muszę tylko wierzyć, że Jezus i Maryja naprawdę stoją po mojej stronie ? a mając Ich nic złego mi się stanie.

Świadectwo Agaty ? z PISMA RODZINY MATKI PIĘKNEJ MIŁOŚCI, czyli Echo ojca Bernarda.

[?] Wszystko zaczęło się od wywoływania duchów za pomocą planszy i talerzyków. Mieszkałam wówczas w Internecie przy liceum, więc miałam swobodę w organizowaniu razem z koleżankami seansów spirytystycznych. Wierzyłam, że zgodnie z tym, kogo wzywaliśmy ? przychodziły duchy osób zmarłych. Z czasem jednak okazało się, że to czyste oszukaństwo. Na początku duchy te sprawiały wrażenie dobrych, będących blisko Boga i Jego wysłannikami, co mi bardzo odpowiadało i imponowało. Tymczasem one chyba wykorzystywały naszą miłość własną i chciały, wzmacniając naszą samoocenę, odsunąć nas od Boga, bez którego jesteśmy bezbronni. W trakcie seansów jedne duchy ustępowały miejsca innym, co było widać nawet po ruchach talerzyka. Bywały, że chciały strącić z planszy postawiony przez nas krzyż. Pytane przez nas ? przedstawiały się, kim są , i przekazywały nam różne komunikaty, dotyczące, czy to przyszłości którejś z osób, czy tego, co jest wskazane, abyśmy czyniły ? po prostu różne przepowiednie i rady, od których byliśmy uzależnione. Zauważyłam, że bardzo dobrze znały Pismo Święte, wyznaczały nam fragmenty do przeczytania. Wówczas ja ? osoba nigdy nie szkolona wcześniej w tej trudnej przecież materii ? przeżywałam pewnego rodzaju oświecenie i pod wpływem jakiegoś ?światła? potrafiłam interpretować znaczenie, wykazując się przy tym elokwencją i błyskotliwością ? miałam wrażenie, że jakby mi ktoś dyktował ? nie sprawiało mi to wysiłku. Myślę, że to te duchy wpływały na mój umysł. Z czasem im bardziej byłam ?ich?, tym mniej te duchy się maskowały. Ich obecność czasem była niemalże wyczuwana fizycznie ? atmosfera w tym pomieszczeniu, w którym były seanse, była tak zagęszczona, że miałam wrażenie, że nad nami wisli chmura. Patrząc z obecnego punktu widzenia, widzę, że te duchy się nami bawiły, oszukiwały nas i zwodziły obietnicami i przepowiedniami, co do naszej szczególnej misji. Wmówiły nam, że nie jesteśmy zwykłymi ludźmi, ale mamy wielką moc. Tłumaczyć mnie może tylko wielka naiwność siedemnastolatki i nieświadomość grożącego mi niebezpieczeństwa, bo dla człowieka ten cały okultyzm to tylko zabawa zapałkami przy stogu siana. Musiało się jeszcze wiele wydarzyć, żebym się mogła o tym osobiście się przekonać. Z czasem po roku wywoływania duchów zaczęłam wróżyć z kart tarota, wpadając z jednego uzależnienie w drugie. Ale tarot w porównaniu z tamtą formą okultyzmu, to chyba ?wyższa szkoła jazdy?, tzn. wejście w większą zażyłość ze Złym i jego królestwem. Tamte duszki przygotowały grunt na zasiew złego ziarna, choć w sumie i one już też narobiły sporo bałaganu w moim życiu duchowym. Przepuszczając jednak, że stawiając tarota, zaprosiłam złe duchy o większej mocy. Patrząc na moje późniejsze wybory, zastanawiam się, czy sama nie stałam się ich mieszkaniem. Bywało, że odczuwałam obecność kogoś niewidzialnego tak wyraźnie, że mogłam wskazać, gdzie się znajduje. Widziałam na własne oczy zjawisko ewidentnie wskazujące, że działa jaksaś moc, ?ktoś? wyciągał płachtę materiału ruszającego się na kominku mojej babci, mimo, iż była ona przytwierdzona różnymi przedmiotami, aby nie spadła. Akurat było to tuż po tym, jak znowu sobie postawiłem tarota, późno w nocy i zadowolona stałam tuż przy tym całym ?zjawisku? bardzo blisko, więc widziałam to dokładnie. Ciekawe, że wcale mnie to nie przestraszyło, mimo iż praktycznie zaprzeczało to prawom fizyki. Ale ja się ucieszyłam! Z tego sygnału z niewidzialnego świata. Zaraz potem usłyszałam uderzenie wewnątrz kuchenki gazowej i tym razem poprosiłam ducha, żeby dał już spokój. Nie przeczuwałam jednak, że tej samej nocy długo nie pozwoli on mi już zasnąć, strasząc mnie odgłosami kroków po całym mieszkaniu i otwieraniem drzwi ? a z pewnością żadna osoba z domowników nie mogła tego robić, bo babcia smacznie spała, a mama w tym samym pokoju co ja, też to wszystko słyszała i też przez to nie spała. Im dłużej trwała moja ?przygoda? z okultyzmem, tym dalej postępowało moje odejście od Boga. Byłam przekonana, że Kościół myli się, co do swych zakazów (I i IV przykazanie), a Pan Bóg nie ma nic przeciwko temu. Te duchy mnie całkowicie ogłupiały i nie rozumiałam, że Boże Prawo jest po to, by nas chronić przed złem, które jest wokół nas i w nas. Gdy zostałam matką, porzuciłam tarota, choć też nie od razu. Z czasem zaczęła we mnie kiełkować we mnie tęsknota za Bogiem, który ?rzucił mnie na kolana?, przez zesłanie na mnie cierpienia i upokorzenia. Wówczas rozpoczął się wielki proces oczyszczenia mnie i formowania całkiem innego człowieka. Z pomocą przyszły mi sakramenty święte i liczne książki religijne, przekazy z Nieba zaaprobowane przez Kościół itp. Ale wcale to nie było tak, że od razu udało mi się uciąć ten kontakt ze światem złych duchów. Po kilku miesiącach rozkoszowania się ciepłem Bożego Objęcia ? nagle Bóg się schował, a rozwścieczone piekło rzuciło się na mnie. To było coś strasznego, gorsze od cierpień fizycznych, normalnie tak jakby ?ból istnienia?, nie wiem jak to określić. Cała moja dusza rwała się do Boga, a jednocześnie, gdy tylko swą myśl skierowałam ku Niemu ? pojawiały się myśli bluźniercze. Nie mogłam być z Bogiem, którego kiedyś odrzuciłam, a zarazem czułam, że nie mogę żyć bez Boga ? zaraz odzywał się ?strażnik?, który pilnował, żebym nawet nie próbowała. Nawet spojrzenie na obraz czy inne dewocjonalia nieraz spotykało się z podobną reakcją. Ilekroć zastanawiałam się, co zrobić, żeby to ustąpiło, słyszałam za każdym razem ?przestań czytać te książki?. A muszę przyznać, że ich treść dosłownie karmiła moją duszę. Wówczas doszłam do przekonania, że trzeba to przeczekać, bo to jest zemsta szatana za zerwany z nim ?pakt?. W tej piekielnej nawałnicy obok tych bluźnierczych myśli ? o ile nie najbardziej ? męczyła mnie myśl ?dlaczego to ja nie jestem Bogiem? (pycha szatana). To wszystko było dla mnie przerażające i na własnej skórze przekonałam się, jak bardzo szatan mnie nienawidzi i pragnie mnie zniszczyć. Dopiero nawiedzenie mojej parafii przez figurkę Matki Bożej Fatimskiej (bodajże zimą 1966) i moje błagalne spojrzenie ku Niej skierowane poskutkowało poprawą tej sytuacji, było początkiem końca tej męczarni. Jestem pewna, że to Ona mnie uratowała.

Reasumując ? gdybym nie parała się okultyzmem, nie odeszłabym od Boga, moje życie potoczyłoby się prawdopodobnie zupełnie inaczej. Jednak przy okazji swej słabości przekonałam się, jak potężna jest modlitwa i jak ważny ma wpływ na nasze życie. Jestem wielką dłużniczką Bożego Miłosierdzia. Doświadczyłam w swoim życiu wszechogarniającej miłości Boga i pochodzącej z niej uzdrawiającej mocy, która potrafi nas przemienić przy naszej współpracy. Obecnie jestem matką czwórki dzieci i żoną człowieka, który po intensywnej modlitwie w jego intencji jest bardzo dobrym mężem i ojcem. Ale muszę przyznać, że gdybym nie zaprosiła Jezusa do naszego małżeństwa, biorąc ślub kościelny, ten związek już dawno by się rozpadł. To Jezus dawał mi nadzieję i podtrzymywał na duchu, gdy było bardzo ciężko w dźwiganiu tego krzyża mojej małżeńskiej codzienności. Nie sposób nie wspomnieć tutaj [?] drogiego śp. O. Dominika, do którego pisałam listy i prosiłam o modlitwę w naszej intencji. Pamiętam jego miły głos, który mnie zapewniał: ?Matka Boża pomoże, bo jest Matką Pięknej Miłości? i oczywiście się nie mylił.