
To mój pierwszy post, temat nie jest łatwy ale może znajdzie się ktoś, kto rzuci na niego nowe światło.
Ostatnimi czasy lubię oglądać reportaże z różnych zakątków świata i w związku z tym męczą mnie pewne przemyślenia, zaczynam rozważać rzeczy nad którymi wcześniej się nie zastanawiałam.
Otóż po obejrzeniu
filmu o ludziach żyjących w Mongolii, którzy jedli surowego, jeszcze ciepłego po zabiciu renifera,smarowali się jego krwia w ramach rytuału
filmu o ludziach dzikich, którzy mają bardzo specyficzne zwyczaje odnośnie ozdób własnego ciała bądz ich okaleczenia
filmu w którym był pokazany bardzo malutki wcześniak ( 1kg) *
filmu w którym była prosta góralka mówiąca gwarą, której głównym zajęciem było rodzenie dzieci i praca
* to mnie samą szokuję
doszłam do okropnych dla mnie wniosków. Mianowicie: w jakiś sposób brzydzę się / jest mi nieprzyjemnie patrzeć na takich ludzi i nie mogę pojąć jak można stworzyć człowieka który jest aż tak zróżnicowany. W takich momentach dociera do mnie typowo zwierzęcy aspekt naszego istnienia, nasze przystosowanie do środowiska w którym żyjemy. Przeprasć cywilizacyjna i intelektualna miedzy ludzmi i między narodami jest dla mnie żródłem cierpienia. Oczywiście - nie mamy wpływu na to gdzie i kim się urodzimy, więc nie "obwiniam" za to ludzi, moje zniesmaczenie nie jest typowo skierowane na ich, ale na ...Boga, który nas takimi uczynił Jedna rzecz która pociąga mnie w człowieku to jego inteligencja, rozum, mądrość, szlachetność , zdolnosć do tworzenia sztuki itd i trudno mi jest kochać ludzi prymitywnych ( ale nie w sesnie ze jak ktoś jest innego koloru i uprawia rolę tylko jego obyczaje są niskie) . Wiem, to pycha, ale nie umiem sobie jakoś z tym poradzić. Czasem i do samej siebie mam jakąś niechęć, widząc jak badzo ja= moja fizjologia, psyche. Konieczność wydalania itd - naprawdę jestem w stanie wyobraźić sobię piękniejszą koronę stworzenia. JEsli miałabym wyciągać wnioski nt. Stwórcy patrzac na dzieło stworzenia, to kwiaty zachcwyciłby mnie najbardziej. Wiem jak to brzmi. Dlatego szukam dla siebie jakieś rady, jak to myślenie zmienić. Jedyne co udało mi się dowiedzieć i co mi pomaga: ciało człowieka przed grzechem było niesamowicie piękne i ludzi mieli do jedzenia owoce, a nie jak dzisiaj - żywa zwierzynę. Braki inteligencji itd- też skutek grzechu. Ale to tyle, przeciez wydalanie człowieka nie uległo zmianie, chociaż sposób rodzenia tak ( notabene poród jest też dla mnie fuj, choć dzieci lubię bardzo).
Miłość z założenia jest bezwarunkowa, wiec diagnozę mam taką : nie umiem kochać bezwarunkowo. Racja, do dziś ciężko mi pojąć dlaczego miałabym kochać np. Stalina, i jak można ustanowić przykazanie wiecznego przebaczania - tak jakby krzywdziciel był kimś godnym przebaczenia mimo wyrządzanego zła ( np, perfidnie) a ofiara - no jej godność jest jakby mniejsza, skoro ma sobie z tego nic nie robić, znosić , przebaczać i nic z tego nigdy nie mieć ( zadośćuczynienie).
Co robić jak żyć skoro swiat tak bardzo mnie chwilami obrzydza ? CZym się zachwycam: zachodami słońca, kwiatkami, niektórymi tylko zwierzętami, matematyką, muzyką klasyczną... Dla mnie dobro jest powiązane z pięknem, ciężko mi akceptować ludzi gnuśnych, niechlujnych i nie czuć się od nich trochę lepszą. Macie jakieś rady ( poza psychologiem
